Wednesday, September 23, 2015

Ultra kryzys?

Bieganie ultra związane jest nierozerwalnie z walką z dyskomfortem. Jak radzić sobie z kryzysami? Po pierwsze trzeba znać swój organizm, jego reakcje na pewne zdarzenia, jednak to i tak nic w porównaniu z doświadczeniem, jakie niesie za sobą przezwyciężenie każdej chwili słabości. Jeżeli raz już tego doświadczysz, każdą kolejną „wpadkę” pokonasz zdecydowanie łatwiej. Jednak warto pracować nad tym aby do takich kryzysów nie doprowadzać niepotrzebnie.
Wracając jednak do przyczyn to oczywiście pośród najważniejszych znajdują się: zmęczenie, kontuzje, problemy z własnym ciałem i psychiką, czy wreszcie odległość pozostała do upragnionej mety.

Zmęczenie

Ultra musi boleć, musisz być zmęczony, jeśli tak nie jest to znaczy, że nie pobiegłeś, nie walczyłeś. Stojąc na starcie mam jakiś plan, wynik do którego będę dążył, nie lecę na zaliczenie, nie interesuje mnie takie podejście, szkoda mi na to czasu.
Tylko pierwszy raz gdy nie ma sił trudno wstać, każdy kolejny tego typu kryzys pokonuje się bez wielkiego wysiłku. Jak sobie poradzić? Sposobów jest co najmniej kilka – rodzina która czeka na mecie, pojawiający się obok zawodnik, może ktoś równie zajechany jak ja – to działa. Jednak nie dla wszystkich myśl o mecie i uniesionych w geście radości rękach działa motywująco, gdy do upragnionej linii pozostaje powiedzmy 50 km. Co wtedy? Myślenie poprzez krótsze odcinki! Teraz Cooper – zobaczę jak mi wyjdzie na zmęczeniu walka przez 12 minut. Podział biegu na odcinki i bieg od punktu do punktu też zdaje egzamin. Wybiegając z przepaku nie lecę do mety odległej o 100-150 km ale lecę na kolejny punkt. Odległości po 10-20 km nie robią tak dużego wrażenia i biegnie się o wiele łatwiej.
Pomóż słabszemu bliźniemu! To działa, sam tego doświadczyłem dwukrotnie na maratonie. Raz gdy walczyłem kilka km przed metą po totalnym zajechaniu, gdy miałem już przespacerować się do mety. Zatrzymałem się i wyciągnąłem dłoń do siedzącej na trasie osoby. Momentalnie zapomina się o bólu i zmęczeniu. Wyciągając do kogoś pomocną dłoń nie wypada się poddać, przecież to „ja” jestem silniejszy, chociaż to nie zawsze oznacza, że tak jest w rzeczywistości. Innym razem z góry lecąc sobie na spokojnie zaproponowałem pomoc na ponad 20-kilometrowym odcinku. Działa, można oszukać głowę i nogi pogawędką, pomagasz i zapomina się o wszystkich bolączkach.
Czasem warto też złapać się za kimś silniejszym, ale nie zawsze to działa. Trzeba uważać aby z małego problemu nie uczynić ogromnego, a stoczyć się na sam dół jest łatwo. Jeśli nie masz sił odpocznij i za chwilę rusz dalej.

Ból/kontuzja

Śmieję się, że gdy nie ma otwartego złamania można napierać dalej. Coś w tym jest. W bieganiu po górach stale coś dolega. Bóle mięśniowe, zesztywniałe ciało, drobne i mniej drobne kontuzje to wszystko w pewnym momencie, jak na przepaku, ląduje na tobie w najmniej pożądanym momencie. Co wtedy? Przykładem może być ciekawa walka z pierwszymi pęcherzami. Wszystko dzieje się w głowie i to ta część nas decyduje czy jest wstanie nas to zatrzymać czy też nie. Co zrobiłem gdy pojawiły się duże, bolące pęcherze? Po prostu biegłem dalej i co ważne starałem się stawiać nogi jak dotychczas – to ważne. Podświadomie szukamy ulgi i stawiamy nogę tak aby bolało nas jak najmniej. Niestety takie działanie bardzo szybko kończy nasze staranie, gdyż za chwilę wysiada inna część ciała, bardziej obciążana przez taką ucieczkę od bólu. Uderzając mocno stopą mimo bólu i tak przez kilka kilometrów wysyłamy sygnał do mózgu, że to nic wielkiego i po pewnym czasie ten ból znika, ucieka gdzieś do środka.
Skręcona kostka, czy siniaki po upadkach to nic wielkiego, da się z tym żyć. Trzeba tylko trochę rozbiegać. Łatwo jest gdy startujemy na zawodach poradzić sobie z kryzysami tego typu, gdzieś tam ciąży nad nami wynik, rywalizacja itd. i to nasza lina ratunkowa. Zupełnie inaczej jest gdy biegnie się kilkadziesiąt kilometrów samodzielnie, gdy walczy się tylko z sobą i swoimi słabościami. Takich upadków miałem co najmniej kilkanaście gdy kończyłem BUTa. Wyszło mi z tego 160 km spędzonych w błocie, ale z uśmiechem na twarzy. Co pomaga? Czasem brak presji czasowej, innym razem wirtualny doping znajomych, jeszcze innym razem napotkani po drodze ludzie, którzy dziwią się tego typu „wyczynom”, a dla mnie to jak paliwo lotnicze – zakładam uśmiech i lecę dalej.
Do tej samej grupy można zaliczyć wszelkie problemy z paznokciami. Pierwszy który tracimy to wydarzenie, kolejny witamy już bez entuzjazmu, a następne podsumowujemy krótkim „w biegach ultra paznokcie przychodzą i odchodzą”. Podczas biegu na 240 km gdzieś po 200 km wydawało mi się, że schodzący paznokieć wbija mi się w palec i... powitałem go kilkoma uderzeniami kijem, aby się dobrze ułożył. Wariactwo? Może, ale bałem się zdjąć buty, gdyż czułem, że nogi mam już w fatalnym stanie.